Czas na zmiany

Kiedy 31.04 dostałam pismo, z którego wynikało, że kryzys spowodowany wirusem dotyka i mojej osoby a szefostwo potraktowało nas w bardzo niefajny sposób, delikatnie mówiąc, powiedziałam dość. I przyznam, że wtedy nie skonsultowałam swojej decyzji z Bogiem (tak jak staram się to robić od kilu już lat), poszłam na żywioł, bo mimo, że nie wiedziałam co będzie ze mną dalej, gdzie w tym trudnym okresie znajdę pracę, z czego będę żyła itd. to wiedziałam dwie rzeczy.

1. Jestem córką Króla – Oblubienicą swojego Oblubieńca, dzieckiem Boga, który jest wierny swoim obietnicom: „Nie bój się i nie lękaj, ponieważ z tobą jest Pan, Bóg twój, wszędzie, gdziekolwiek pójdziesz” Joz 1, 9

2. Nie chcę już robić dłużej tego, co robiłam, nie chcę więcej stresów, nieprzyjemnych stacji, trudnych klientów, nierealnych targetów i całego tego syfu. DOŚĆ!

Postanowiłam odejść, najpierw 14 dni zwolnienia, potem wypowiedzenie (pracodawca nie chciał iść na rękę, ale w końcu się udało), dostałam na wypowiedzeniu do wykorzystania sporo zaległego urlopu, od 20.05 miałam być wolnym człowiekiem.

Ale po drodze czekało mnie jeszcze kilka niemiłych zdarzeń.

Najpierw musiałam wysłuchać co do powiedzenia na temat mojej decyzji mają moi rodzice a szczególnie ojciec, który do powiedzenia na każdy temat ma wiele, a szczególnie miał na ten. Padły zdania w stylu „co ty teraz będziesz robiła, pracy nie znajdziesz, z czego będziesz żyła, aż tak ci tam było źle, trzeba było siedzieć nawet za te mniejsze pieniądze” i takie tam… czyli cała „miłość” rodzicielska i dobre słowo w trudnym dla mnie momencie.

Na szczęście przez 40 lat swojego życia zdążyłam już przywyknąć i wiedziałam, że wsparcia to ja raczej nie dostanę ani dobrego słowa, bo nigdy go nie dostawałam, (ale o tym winnym razem). Z mamą było podobnie, tylko delikatniej. Tylko kilka bliskich mi osób powiedziało, że dam radę, że nie jestem w tym sama i że wszystko w rękach Boga. Wystarczyło.

Zaczęłam pytać Boga co dalej, bo wiedzieć, że On jest to jedno, ale co dalej robić aby nie robić już po swojemu, ale zgodnie z Jego wolą to drugie. Najpierw dostałam Słowo o tym, że mam odpocząć (nie pamiętam już w tej chwili jaki fragment Biblii czytałam,( dlatego m.in postanowiłam pisać tego bloga 😉 i wzięłam to do siebie, skoro 3 lata dawałam z siebie wszystko w mojej pracy i tak bardzo mnie ona zmęczyła to faktycznie czas na odpoczynek. I tak odpoczywałam koło miesiąca, w między czasie nadal pytając jednak Boga gdzie dalej?

Mieszkam w dość małym mieście na Mazowszu i odkąd pamiętam, zawsze chciałam mieszkać i pracować w stolicy. Lubię zgiełk i ruch dużego miasta, ciszę mam w domu, kiedy zamknę za sobą drzwi a po wyjściu chcę żeby się działo.  Mieszkałam 2 lata w stolicy, ale wróciłam a po moim nawróceniu, kiedy miałam kilka razy okazję na przeprowadzkę, Bóg zawsze mówił wyraźnie ZOSTAŃ. Nie rozumiałam, nie wiedziałam czemu, nie raz płakałam z tego powodu, robiłam Mu nawet wyrzuty, ale pokornie zostawałam, bo wiedziałam, że Jego plan jest lepszy od mojego, że to wszystko jest „po coś” (o tym też innym razem).

Teraz na modlitwie nie słyszałam już tego ZOSTAŃ, raczej czułam spokój i przeświadczenie, że Bóg pozwala, błogosławi moim planom na przeprowadzkę.

Zaczęłam wysyłać aplikację na różne stanowiska, bo doświadczenie zawodowe mam dość spore i z różnych dziedzin, ale nic się nie działo, cisza.

I choć na koncie był jakiś zapas środków na przetrwanie jakiegoś czasu, przyznam, że miałam ze 2  momenty, kiedy wpadałam w lekki popłoch, ale szybko stawałam do pionu karmiąc się Słowem Bożym, codzienną Eucharystią i modlitwą.

12.05 rano, zadzwonił telefon, jeszcze spałam, odezwała się Pani do której dzień wcześniej wysłałam swoje CV. Ponieważ mam doświadczenie w pracy jako wychowawca w przedszkolu, ale zawsze mówiłam, że nie chciałabym więcej tam pracować, bo „zabiła” mnie papierologia i przerost treści nad formę, tym razem postanowiłam spróbować w Żłobku. Już rozmowa przez telefon wydała mi się bardzo sympatyczna i obiecująca i umówiłyśmy się na kolejny dzień na spotkanie już na miejscu, żeby porozmawiać osobiście i żebym zobaczyła miejsce.

Wieczorem jak zawsze sięgnęłam po Pismo Święte, właśnie kończyłam je czytać całe (zaczęłam chyba z 1,5 roku temu i czytałam od początku do końca małymi fragmentami). Pierwsze słowa jakie przeczytałam brzmiały „I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły”    Ap 21, 1 i już wtedy wiedziałam, że to się uda! Że to Słowo jest odpowiedzią na moje pytania.

Rozmowa trwała prawie 2h, dowiedziałam się wszystkiego o charakterze pracy, zarobkach itp. i wszystko to mi pasowało. W zasadzie miałam wrażenie, że to nie jest rozmowa o pracę tylko rozmowa z kimś, kogo się już zatrudniło i faktycznie na koniec dostałam skierowanie na badania, które musiałam zrobić i pytanie ” A co z mieszkaniem?”. Moja odpowiedź „Jadę zaraz czegoś poszukać”.

Już dzień wcześniej na wszelki wypadek sprawdziłam pokoje do wynajęcia w okolicy, nie było tego za wiele, ale wiedziałam, że jeśli dostanę tą pracę to musi się udać. Pierwsze miejsce, najdroższe i najbrzydsze, nora okropna, kolejne, może trochę warunki lepsze, ale też nie czułam, że to jest to a kiedy czas mi się już kończył, bo byłam umówiona na powrót, wpadłam w biegu do ostatniego mieszkania, oglądałam je jakieś 12 minut i w biegu rzuciłam na wyjściu „biorę” zadawnię wieczorem ustalimy szczegóły.  W domu okazało się, że do pracy mam 550m, nie muszę nawet jeździć komunikacją, cena też najlepsza ze wszystkich oglądanych. Znowu poczułam, że Bóg mi błogosławił tego dnia we wszystkim, że to kolejny znak, że daje mi zielone światło na przeprowadzkę i nowy początek – mimo moich 40 lat na karku 😉

Ojciec oczywiście tego już nie skomentował, że dałam sobie radę, że nie miał racji z tym wszystkim co powiedział. Nie stało się tak jak przewidywał, nie przyszłam do niego po pomoc, po pieniądze. Chyba nawet go to trochę przybiło, że wyjeżdżam, podobno nie mógł sobie znaleźć miejsca w domu – relacja mamy, to dobrze, może zatęskni, coś przemyśli…to nie pierwszy raz, kiedy zakładał, że nie dam sobie rady a tu taka sytuacja.

20.05 na spotkaniu naszej Wspólnoty pożegnałam ludzi mi najbliższych, tych, których będzie mi bardzo brakować, którzy przez ostatnie lata stali się dla mnie jak rodzina, a przynajmniej cześć z nich.

21.05 przywiozłam swoje rzeczy do mojego nowego „domu” i zaczęłam nowe życie. Wierzę, że Bóg tak chciał i tak wybrał, że posłał mnie w miejsce, które uważa za dobre, bo o to Go prosiłam. A jak będzie zobaczymy, będę tu o tym pisała, ale będę też cofała się do mojej przeszłości, będę pisała o rzeczach dla mnie ważnych, o momentach w moim życiu, korę warto zapisać i o ludziach, którzy towarzyszyli mi na różnych etapach mojej drogi życiowej.

PS. Nie napisałam najważniejszego, za ogrodzeniem mojego osiedla, tu w stolicy mam Kościół. 🙂